Anioły w Ameryce
Anioły w Ameryce (ang. Angels in America: A Gay Fantasia on National Themes) – tytuł sztuki teatralnej Tony’ego Kushnera i miniserialu telewizyjnego w reż. Mike’a Nicholsa.
- Harper: Jestem mormonką.
Prior: Jestem homoseksualistą.
Harper: Och. W moim Kościele nie wierzymy w homoseksualizm.
Prior: W moim Kościele nie wierzymy w mormonów.
- Harper: Antarktyka? To jest Antarktyka?
Mr Lies: Zimne schronienie dla schraniających się. Tutaj nie ma cierpienia. Łzy zamarzają.
Harper: O raju! Spójrz na to, łał. Musiałam naprawdę przekroczyć granicę.
Mr Lies: Najwidoczniej.
Harper: To jest wspaniałe! Chcę tu zostać na zawsze. Zbudować obóz i budować wszystkie te rzeczy. Budować miasto, olbrzymie miasto. Powinnam wybudować je przy rzecze. Gdzie są lasy?
Mr Lies: Tutaj nie ma lasów. Za zimno. Nie ma drzew.
Harper: Szczegóły. Jestem chora przez wszystkie szczegóły! Zasadzę je więc i urosną. To będzie wspaniałe i stworzę tutaj zupełnie nowy świat… więc już nigdy nie będę musiała wracać do domu.
Mr Lies: Tak długo jak będzie istniał. Lód jest w procesie topnienia.
Harper: Nie. Na zawsze. Mogę mieć tu wszystko, chcę tu być. Może nawet towarzystwo. Kogoś kto pożąda mnie. Może ty.
Mr Lies: To jest niezgodne z prawem Międzynarodowych Agentów Turystycznych spoufalać się z klientami. Zasady są zasadami. A poza tym nie jestem tym, kogo naprawdę pragniesz.
Harper: Tutaj nie ma nikogo? Może jakiś Eskimos, który umie łowić ryby w lodzie, pomoże mi wybudować gniazdko, kiedy pojawi się dziecko…
Mr Lies: Tutaj nie ma Eskimosów, a ty nie jesteś tak naprawdę w ciąży. Wszystko wymyśliłaś.
Harper: Wszystko to jest wymyślone, więc jeżeli czuję zimno śniegu, jestem w ciąży, prawda? Tutaj mogę być w ciąży i mogę mieć każde dziecko, jakie chce.
Mr Lies: To jest azyl. Próżnia. To jest cnota nieposiadania niczego. Głębokie zamrożenie uczuć. Możesz być sparaliżowana, a zarazem bezpieczna tutaj. Po to tu przybyłaś. Szanuj wrażliwość ekologii swoich złudzeń.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
- Roy: Czy mogę o coś zapytać, sir?
Norman: Sir?
Roy: Jak jest… potem? Kiedy te męczarnie się skończą?
Norman: Piekło czy niebo? (…) Jest jak San Francisco.
Roy: Miasto. Dobrze. Martwiłem się, że to będzie ogród. Nienawidzę tego gówna.
Norman: Wielkie miasto… porośnięte chwastami… ale kwiatowymi chwastami. Na każdym zakręcie niszcząca ekipa i coś nowego i pokręconego wznosi się zjadliwie. Okna znikają w każdym monumencie, jak złamany ząb… piaszczysty wiatr i szare, niebo pełne kruków.
Roy: Izjasz.
Norman: Ptaki proroka, Roy. Stosy śmieci… ale wyryte w kamieniach jak rubiny i obsydian… i diamentowe krowy plujące śliną w wiatr… i ustawianie straganów. I każdy w Balenciaga przyodziewa togę z czerwonymi stanikami. Wielkie pałace pełne muzyki i światła. Rasowy bezwstyd i zażenowanie płci. A wszystkie bóstwa… są na Kreolu. Mulat. Brązowy jak ujścia rzek. Rasa, gust i historia… zostały w końcu pokonane. Ale Ciebie tam nie będzie.
Roy: A niebo?
Norman: To było niebo, Roy.
Roy: Kurewskie było.
Zobacz też: